poniedziałek, 26 lutego 2018

Chusta w kolorach tęczy (poniekąd)

Dziś chciałam Wam, Czytelnicy Drodzy, przedstawić kolejną zaległość, jeszcze z lata 2016, czyli skończoną, a nawet obfotografowaną przed moim wypadkiem. A konkretnie to sesja zdjęciowa była dokładnie dzień tuż przed ;)

Miałam ci ja resztki dwóch włóczek - tęczowej wełny estońskiej z tego projektu i tęczowej wełny z Włóczek Warmii pt. Barbeczka, z kompletu pokazanego tutaj
Wzorem była piękna, asymetryczna chusta Playground Shawl, wykonana przez Lete, czyli Justynę Lorkowską. 
Jej projekt zakładał zużycie 1 motka specjalnie pofarbowanej włóczki, do której kupna bym nawet się skłoniła, bo włóczka fajna. Niestety, u nas jej nie uświadczysz :(
To zrobiłam z tego, co miałam. W ramach wyrabiania resztek poniekąd ;)
No i ta moja wersja jest zwykła, trójkątna i symetryczna, bo mi się nie chciało tak dokładnie wg wzoru lecieć ;)

Dziergało się w warunkach różnych - np. w czasie rejsu po Wigrach. Taka piękna pogoda jak na obrazku poniżej to była zresztą tylko tego dnia. Większość czasu lało, wiało i było zimno. Dawno tak się nie wymarzłam jak wtedy... ;)
Chusta miała być prezentem urodzinowym dla naszej Pani Kapitan, która dowodziła na tym właśnie rejsie. Urodziny piękne, okrągłe - 50 :) 
Antoś jak zwykle niezawodny, pomagał w blokowaniu ;)
A tu już gotowy wyrób na ludziu, w pięknych okolicznościach przyrody białostockich Plant ;)
Chusta wyszła mi całkiem spora - na rozpiętość ramion. 
Szara włóczka była cieniowana od antracytowego, prawie czarnego, po jaśniutki odcień mglistej szarości. 
 Barbeczka to ta od granatowo-niebieskiego u góry aż do oliwkowej zieleni.
A od żółtozielonego po ciemną czerwień - estonka. 
Końce nitek połączyłam metodą filcowania na mokro z mydłem. Zresztą robiłam to na łódce, w czasie ulewy, gdzieś w zacisznym zakątku Wigier. Akurat napadało nam deszczu do mydelniczki, to spróbowałam tego sposobu. Działa bez pudła ;)
Włóczki różnią się nieco grubością, estońska ciut cieńsza, ale jakoś to nie rzuciło się specjalnie w oczy.
Chustą można się fajnie omotać dookoła szyi i powinna grzać nawet w największe w mrozy. Pani Kapitan jest zresztą zapaloną cyklistką, która także zimą zaiwania na rowerze przez Białystok - w chuście nie zmarznie :)
Ponieważ była to chusta z końcówek włóczki, to niestety zabrakło mi kawałka ciemnoszarej Barbeczki do końca rzędu. Miałam inną włóczkę, znacznie cieńszą  czarno-czerwoną estońską wełenkę 800-tkę. 
Potroiłam ją metodą Navajo, czyli wyciągając dłuuugie oczka łańcuszka. To ta czerń wpadająca w odcienie czerwieni. W gotowej chuście tej różnicy specjalnie nie widać nawet. 

A to zapowiedź kolejnych kłopotów włóczkowych: Malabrigo Lace w kolorze Continental Blue. Wiedziałam, że się filcuje. Od samego patrzenie. Po co ja jej kupiłam aż 3 motki, powie mi ktoś? Przecież znowu trzeba będzie ją z czymś połączyć = dokupić coś nowego... KidSilka, Drops Lace... coś innego równie cieniutkiego... Jeszcze nie wiem.

poniedziałek, 19 lutego 2018

Płynny bursztyn

... czyli Liquidambar. Tak się nazywa ten kolor Malabrigo Rios, włóczki, która została wybrana przez koleżankę Siostry mojej, Elę, na komplet szalik+czapka.
Czapka miała być zwisająca, slouchy, beanie, czy jak tam je zwą, z pomponem. Miała być prawymi oczkami, z 2-centymetrowym ściągaczem. Ściągacz miał nie być za luźny, ale reszta czapki już tak. Szal - prosty.
Wybrałyśmy się ze zleceniodawczynią do stacjonarnego sklepu Amiqs w Blue City, żeby naocznie i namacalnie sprawdzić, jaka włóczka najbardziej się Eli spodoba. Kiedy weszłyśmy do sklepu, z nadmiaru szczęścia nie wiedziałyśmy, co wybrać ;) 
Zakupy trwały chyba z godzinę. Ostatecznie kupiłyśmy właśnie wspomniane Malabrigo. Tylko, że tej włóczki jest raptem 193 metry w 100 gramach. A miałyśmy 3 motki do dyspozycji. No i się zaczęło kombinowanie, jak by tu ten szal zrobić, żeby starczyło...
Na dodatek dopiero po przewinięciu z motków w kłębki było widać, jak bardzo różnią się one między sobą. Jeden był w tonacji głównie wiśniowej, drugi raczej z przewagą rudego i kasztanowego brązu, ale ciemne czerwienie też tam były. A trzeci - malachitowa zieleń, miętowy, seledyn, żółty, ochra, rudy, kasztanowy brąz. Za to bez czerwieni wcale.
I weź tu coś sensownie wykombinuj z tego...
Z czapką było prosto - zaczęłam od 64 oczek na drutach 4.5, na okrągło, żeby nie zszywać. Ściągacz był, ale nie taki dokładnie jak Ela chciała. Wymyśliłam własny, z przekręconymi oczkami prawymi. Nawet w Excelu rozpisałam sobie go w kilku wersjach ;) Jakby kto chciał wzorek - bierzcie i częstujcie się :)
Zrobiłam nawet próbkę, jak w takim ciapkowanym wychodzą jakieś ściegi. Ostatecznie zdecydowałam się na ścieg francuski, bo najbardziej go lubię do mieszania kolorów.
Zrobiłam też nie 2 cm, tylko co najmniej 21 okrążeń ściągacza, tak zdecydowanie lepiej się prezentował. A potem dodałam 16 oczek równomiernie, co 4 oczka, aż w sumie miałam ich 80. I do samej góry przerabiałam prosto, aż miałam wystarczająco dużo "zwisu". Wtedy zamykałam po 2 oczka razem w co 2 okrążeniu - najpierw co 10, potem co 9 i tak dalej, aż do ostatnich 8, które ściągnęłam nitką. I już ;)
W czapce zmieniałam motek co 2 okrążenia na przemian. Zużyłam około 80 gramów łącznie z tych 3 motków.
Czapce dorobiłam pompon z tej wiśniowej wełenki (Regina cośtam) z domieszką reszteczek z Riosa, jego wyrobiłam z dokładnością kilkudziesięciu cm i cieniutkim zielonym akrylem dla podkreślenia koloru. 
Przy okazji wymyśliłam usprawnienie do pomponów. Szablon jest wzorowany na gotowych ustrojstwach z pasmanterii internetowych - wycięłam go z tekturki po czekoladce. Pompony z jego pomocą robi się znacznie szybciej niż na tekturowych kółeczkach. Nitkę do związania pompona wkłada się między skrzydełka, a włóczkę z łatwością owija się wokół łukowatej części. Nie trzeba też go przecinać, czyli może posłużyć kilka razy :)
Po zrobieniu czapki na szal zostało mi około 220 gramów wełny, więc zdecydowałam, że będę robić go luźno i na grubych drutach. Siódemki były w sam raz. Robiłam po 15 rzędów francuzem, a potem rządek najprostszego ażuru "narzut, 2 o razem na prawo".  W szalu jednak mi się nie bardzo chciało tak bawić ze zmianami motków. Bałam się, że mi się będzie brzeg za bardzo ściągał. Więc mieszałam tylko przez kilkanaście rzędów na zmianie motka.

Szerokość szala to zaledwie 40 oczek. Obawiałam się, że te 3 motki nie starczą i na szal, i na czapkę, a tu tyle wyszło :)
Po upraniu i zblokowaniu okazało się, że to całkiem ładny komplet, czapka się nie rozlazła, szal też nie, jakoś trzymają formę. 
Pompon z domieszkami innych kolorów też całkiem dobrze się komponuje z resztą
 I te dziwne kolory też nieźle wyglądają razem :)
Ale nigdy więcej Riosa na drutach nr 7! To jest strasznie rzadka włóczka, zbyt lejąca jak na moje nerwy pedantki i perfekcjonistki, która lubi mieć każde oczko równiutkie i ściśle dociągnięte. 
Chyba to nie jest moja ulubiona włóczka, wolę bardziej sprężyste i charakterne, choćby estonkę :) 
Chociaż.... Jakby mi zaproponowano włóczkę w kolorach Indiecita, Ivy, Lettuce, Lavanda, Candombe i Purple Mystery, to bym się im nie opierała ;) Widzę już w wyobraźni jakieś ciepłe wielkie swetrzysko z nich uczynione. No, może jeszcze Solis i Zarzamora :)

poniedziałek, 12 lutego 2018

Darmuta

Wiosną 2017 dołączyłam do fejsbukowej grupy "Podziergajmy wspólnie", która łączy robótkomniaczki wokół projektów Ani Lipińskiej znanej jako Yellow Mleczyk. Ania jest autorką bardzo ładnych wzorów, głównie na chusty i szale. 

Nie mam pilnego zapotrzebowania na tysiące chust, ale kiedy zobaczyłam wzór na Darmutę, wiedziałam, że to mieć muszę.
Proponowana włóczka na ten szal to było coś gładkiego, jednokolorowego. No nawet fajnie wyglądały takie monochromatyczne. Na pewno nie robiłabym go z niczego melanżowego, pasiastego, czy w ciapki. Ten wzór byłby zginął w tym natłoku wrażeń, a szkoda, bo jest naprawdę piękny, starannie dopracowana jest i prawa, i lewa strona.
Właśnie ta lewa mnie szczególnie zauroczyła i zdecydowała o tym, że dołączyłam do wyzwania.
Ale jako totalna indywidualistka widziałam od razu, że tu powinna być tęczowa wełna estońska. Z tymi długimi przejściami kolorów :)
Szal zaczynałam w szpitalu, kiedy to musiałam się położyć na planowy zabieg podania osocza bogatopłytkowego - miało mi to pomóc w zrastaniu kości. Nie bardzo pomogło, jak się okazało... W dniu przyjęcia miałam mnóstwo czasu, rano przed zabiegiem też ;) 
 Nie marnowałam go zatem ;)
Zwłaszcza, że po zabiegu ortopedzi kazali mi rękę oszczędzać.
Po paru dniach jednak już dałam radę dziergać, choć troszkę. Antoś mi baaardzo pomagał w pracy, jak widać ;)


I pilnował, żebym za bardzo nie męczyła ręki ;)
Na pewno jednak nie mogłam dłubać na drutach tyle dużo, żeby wyrobić się w czasie przeznaczonym na pokazanie gotowego szala, zgodnie z zasadami wyzwania.  
Troszeczkę zmodyfikowałam też projekt - nie robiłam borderu ażurowego na końcach szala, bo by mi się kolory nie zgrały. W zamian zakończyłam oczka szydełkiem i dorobiłam malutkie szydełkowe frędzelki.
Szal kocham przeogromnie. 
Za wzór. Za kolory. Za włóczkę. Za prostotę blokowania po upraniu. 
 Szal jest na tyle długi, że da się nim owinąć dwa razy wokół kołnierza i jeszcze zawiązać. 

Dobrze też się zgrał kolorystycznie z czapką z estońskiej zielonej wełny, którą zrobiłam 4 lata temu i wciąż noszę, bo ulubiona.
Jestem z niego bardzo zadowolona. To naprawdę fajny wzór, świetnie i jasno rozpisany.
Zdjęcia plenerowe - jak zwykle niezastąpiona Jola, której serdecznie dziękuję w tym miejscu :)

poniedziałek, 5 lutego 2018

Ni to piórkowy, ni to so faded...

Jak w tytule postu - połączyłam w jednym udziergu dwa najważniejsze swetrowe trendy z zeszłego roku.
Zaczyna się od tego, że miałam kłębuszek Malabrigo Lace w dziwnych kolorach pt. magenta saphire gold, czy jakoś tak. 
Nie wiem, po co, dlaczego i skąd ten pomysł, ale go kupiłam latem 2016. No i nie spodobał mi się. Kolory wściekłe, jak u chorej papugi. Mina na zdjęciu chyba potwierdza mój zachwyt kolorami ;)
Poza tym obczytałam się wszędzie, że to cholerstwo się filcuje na maksa, od samego patrzenia ponoć. Przewinęłam w kłębek i odłożyłam w ciemny kąt z nadzieją że pomysł na tę włóczkę jakoś mi się wyklaruje. 
A potem się połamałam i jeszcze bardziej się odwlokło w czasie ;) Btw. to jest jedno z ostatnich zdjęć ZDROWEJ prawej ręki, następnego dnia właśnie się wywaliłam i ją złamałam...
W zeszłym roku z kolei skorzystałam z jakiejś promocji u Dropsa, na 50-te urodziny kupiłam sobie stosowny prezent w postaci stosika moherków z jedwabiem i lace. 
Moherki zamierzałam wykorzystać na coś w rodzaju sweterka piórkowego.
Piórkowce to te, co ma wystarczyć na nie 100 g włóczki. Niestety, na mnie jednak chyba nie wystarczy - ja sama wagę piórkową dawno temu zmieniłam na superciężką :(
No i tak samo okazało się, że kolor tego jaśniejszego mi nie bardzo odpowiada - taki jakiś brudnawy... Na monitorze był zdecydowanie lepszy. 
Nawet dokupiłam na bazarku włóczkowym po taniości jeszcze 2 zielone kidsilki z innych firm, ale nadal te kolory nie do końca mi się zgadzały...
Odłożyłam więc włóczki z powrotem do pudełeczka, bo i tak co innego wtedy robiłam.
A jakoś tak we wrześniu przerzucałam swoje włóczkowe zapasy i tak mnie tknęło, że to jasne z tym wściekłym to chyba razem zagra. 
Wzięłam ze sobą na Drutozlot, pokazałam, zostałam zachęcona - więc zwinęłam jasny moherek z kolorowym lace w jeden duży kłębek i... 
Zagrało :)

Bardzo mi się spodobało, że ta jasna, zgaszona i szarawa nieco zieleń ładnie "ścisza" krzykliwe kolorki malabrigo, a jednocześnie sama nabiera właściwego odcienia. Takie liście w sierpniowym sadzie pod jabłonią...


Tylko od razu widziałam, że i tego malabrigo, i tej jasnozielonej będzie za mało. Nie wystarczyło by włóczek, żeby zrobić w całości sweterek melanżowy w 2 nitki. Ale też nie chciałam znowu dokupować kolejnych włóczek, więc kombinowałam z tym co było w domu. 

Krój jest w sumie bardzo podobny do tego czarnego bawełnianego sweterka w kolorowe paseczki z któregoś poprzedniego posta. Też od góry, z raglanowym rękawem. 
Zaczęłam z mniejszą ilością oczek, nie trzeba było poprawiać dekoltu. 
To jest cały projekt swetra - dobrze zacząć, a reszta jakoś sama pójdzie ;)
Karczek z tyłu jest ciut dłuższy, dałam 2 albo 3 rzędy skrócone na podkrój dekoltu i 2 rządki dodatkowo przed podziałem na rękawy.
Tym razem oczka na skos raglanu dodawałam przez przerobienie nitki między oczkami z poprzedniego okrążenia. Robiłam je jako oczko przekręcone prawe. Lubię ten sposób dodawania oczek, bo jest mało widoczny. Nie chciałam też ażuru, miało być "na gęsto" ;)  
Troszkę musiałam pobawić się z motkami, żeby układ był podobny na rękawach i na tułowiu, cięłam nitkę, dowiązywałam, rozplątywałam, łączyłam z inną. 
Przerzucałam się z nitkami z tułowia na rękawy i z powrotem, bo bałam się, że mi nie starczy tej jasnozielonej - a już była na ukończeniu.
Żeby urozmaicić i udać, że to kolejny nowy kolor, zmieniałam też wzór - miejscami jest ścieg francuski, miejscami gładki prawy dżersej. 
Są tu też paski gładkiej jasnozielonej włóczki, są kawałki na przemian gładki z melanżem. 
Do tego jeszcze dorzuciłam ten drugi dropsowy, ciemnozielony moherek - łącznie 2 motki z małym kawałkiem.
Aż niepostrzeżenie zrobił się "prawie-że-so_faded".
Najbardziej podoba mi się połączenie ciemnej zieleni z cieniowanym Malabrigo, mogłabym mieć coś jeszcze tylko z tych 2 włóczek - ale to chyba będzie przesada, żeby robić znowu takie samo ;)
Dół swetra i rękawy zakończyłam i-cordem. Przy okazji nauczyłam się tego sposobu zamykania oczek i pokochałam go od razu. 
Oczka się świetnie układają, nic się nie ściąga, wygląda bardzo ładnie. 
Zużycie włóczki: 
Malabrigo lace - 1 motek 50 g, 450 metrów (caluteńki)
KidSilk Drops jasna zieleń - 4 motki po 25 g, łącznie 800 metrów (zużyłam też calutki, nic nie zostało z wyjątkiem kilku metrów gdzieś zapodzianych w innym koszyczku)
KidSilk Drops ciemna zieleń - 2 całe motki po 25 g i kawałek trzeciego, łącznie chyba mniej niż 450 metrów
Druty 3.75 Knit Pro.
Czyli sweterek waży około 220 gramów. To prawie-że-piórkowy ;)
Antoni - jak widać - popiera wybór włóczek ;)
Sweterek jest bardzo ciepły, puchaty, milutki. Mocno grzeje :)

W odróżnieniu od poprzedniego swetra, ten chyba nie ma wad i błędów poza niefortunnym doborem "filcaka" ;)
Myślę jednak, że dzięki połączeniu Malabrigo lace z moherem i jedwabiem, ta włóczka się aż tak nie będzie zbijała. Choć wiadomo - trzeba bardzo uważać z praniem, bo jednak filcować się lubi, zwłaszcza pod pachami. 
Dlatego też piorę go tylko w chłodnej wodzie, wyłącznie ręcznie oczywiście, a po upraniu rozciągam każdorazowo na drutach i napinam mocno. Wytrzymał już 4 prania ;)
To mój ulubiony sweter aktualnie. 
Konstrukcyjnie mi bardzo pasuje, kolory mi się podobają, jestem z niego naprawdę zadowolona :)
Autorką zdjęć plenerowych jest oczywiście Jola, której serdecznie dziękuję za sesję :)