poniedziałek, 29 stycznia 2018

Zielono mi ;)



Jak powszechnie wiadomo, mój ulubiony kolor to tęczowy ;) Nie raz o tym tu pisałam.

Ale ten naj-naj-najbardziej ulubiony to jednak zieleń. Jest ożywcza, odświeżająca, koi oczy, dobrze mi się kojarzy.

Otaczam się namiętnie zielenią. Zielone mam ściany w sypialni, zielone zasłony, poduszki na kanapie, narzutę, fotel do pracy i lampkę też zielone. Zieleń dominuje też w kuchni - zastawa, wszystkie talerze, salaterki, wszystkie gadżety - zielone ;)




Tylko w ciuchach jakoś mało mam ostatnio zieleni. Trochę się zużyło, po części "wyrosłam" ;)

Nic więc dziwnego, że moje ostatnie zakupy włóczkowe były głównie w tym kolorze :D







I teraz spełniam pracowicie plan ponownego zazielenienia odzieży.

Między innymi zrobiłam sobie ciepły sweter.

Robiło się go całkiem fajnie i szybciutko, bo to gruba włóczka, 180 m w 100 g. To Himalaya Padisah - mój najstarszy włóczkowy zakup internetowy, poczyniony w grudniu 2011, doczekała się swojej kolejki po niemal 6 latach ;)



Wymyśliłam sobie, że to ma być rozpinany kardigan, robiony w całości, od góry, z raglanowym rękawem. Główny wzór to kosteczka prawych i lewych kwadracików 2 o. x 2 rz. Do tego jest ozdobny, warkoczowy element na dole rękawów, kołnierzu i z tyłu w talii. Warkocze 2x2 są też w skosach raglanów i markują boczne szwy. Plisa zapięcia jest robiona razem ze swetrem, ściegiem francuskim.

Sweter z taką konstrukcją wymusił na mnie stworzenie kompletu markerów, które by oddzielały poszczególne elementy.

Straszecznie lubię takie błyskotki w czasie pracy - jak mi się majtają i troszkę dociążają robótkę :)



Kardigan byłby gotowy w jakieś 3 tygodnie, gdyby nie to, że po drodze była operacja, gips i różne takie. Zabrakło mi dosłownie kilku godzin do skończenia kołnierza...

W międzyczasie była całkiem niezła pogoda, trochę chodziłam z robótką do parku, a jak już było dużo swetra, to korzystałam z miejscówki na moim przeogromnym balkonie.

Antoś też korzystał ;)



A tak blokuję swetry po upraniu - 2 druty ze starej suszarki umieszczam wewnątrz swetra wzdłuż boków, wypuszczam je między oczkami pod pachą. Końcem zapieram je o wersalkę, dzięki czemu jest dzianina lekko napięta. Dwa kolejne druty wciągam w rękawy i lekko naciągam sweter, przypinając szpilkami do górnego brzegu oparcia.



Czyli sweterek zaczynałam w lipcu, a kończyłam już we wrześniu.

Po tej drugiej operacji dałam radę złapać za druty już po kilku dniach od uwolnienia z gipsowej skorupy, nie musiałam czekać aż 3 miesięcy ;)



Ale najważniejsze, że już po wszystkim, skończyłam i teraz mam supercieplutki nowy sweter w pięknych kolorach :)



Parę detali - warkoczyki na bokach i skosach raglanu



Kołnierz



Rękawy - ten sam element co i na kołnierzu.

Widać też, że guziki są nie zielone, a niebiesko-granatowe. W tym farbowaniu Padisaha jest bardzo dużo odcieni niebiesko-granatowych, więc pomyślałam, że nie-zielone guziki będą tu bardziej pasowały.



Tył - podobnie ozdobny element, warkocz 3x3 na tle rombu z lewych oczek.



Na styczniowej fotosesji, przy lekkim mroziku, było mi w tym sweterku chyba cieplej niż w starym paltociku ;)



Miałam 600 g włóczki i zużyłam dosłownie wszystko. Zostało może ze 2 metry...

Jakie błędy popełniłam? Włóczka jest jednak zbyt włochata, nie widać za bardzo tych elementów ozdobnych, pewnie jakbym robiła z czegoś bardziej sprężystego, o większej zawartości wełny, za to gładszego, warkoczyki byłyby lepiej widoczne.
Na rękawach, które są robione w okrążeniach
, wzór się kosi - w odróżnieniu od całej reszty swetra. To akurat niespecjalnie jest moja wina, nawet nie tak bardzo to się rzuca w oczy, ale wystarczy, że ja wiem ;) To dlatego, że włóczka to singiel, ten pojedynczy skręt + okrążenia - i mamy niefajny efekt. Gdyby rękawy były zszywane, tego koszenia oczek by nie było.

Plisę zapięcia chyba powinnam podszyć taśmą, bo się brzydko ciągnie.

Miały jeszcze być kieszenie, sweter mógłby być też dłuższy o 4-5 cm. Ale nie chciałam dokupować kolejnego motka włóczki, więc jest jak jest. Kiedy nadejdzie ta zima, co to "is coming", kardigan będzie znakomitym ogrzewaczem ;)

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Tęczowo

Ponieważ mój ulubiony kolor to tęczowy, jakiś czas temu kupiłam wełenkę estońską Rainbow - fajną, naturalną, gryzącą i grzejącą. Duuuży kłębek to był, chyba ponad 250 gramów, nawet nie pamiętam już...
Swoje odleżał, do czasu - jesienią 2015 roku musiałam na parę dni położyć się do szpitala na diagnostykę. Żeby nie było mi tak przykro, wzięłam ze sobą kłębek tęczy ;)
I sam fakt dziergania, i taka niezwykła wełna wzbudzały niemałą sensację :D
Pielęgniarki i pacjentki z sali przyglądały się i dziwiły, a ja dłubałam sobie na drutach, bo przecież coś trzeba robić, żeby nie myśleć za dużo ;)
Projekt mi się zmieniał, prułam i zaczynałam parę razy, a ostatecznie stanęło na czymś najprostszym, wzór ten sam co zawsze, z głowy.
Jak już wróciłam do domu, Antek pomagał :)

Prawdopodobnie dzięki temu w tydzień powstała naprawdę duża chusta, dwie pełne sekwencje zmian kolorów, po czym jakieś 4-5 rzędów przed końcem robota stanęła... 
Aż do grudnia, kiedy ocknęłam się z prezentami ;) Dzięki pomocy Antka - wnet skończyliśmy ;)
Tu gotowa chusta tuż przed blokowaniem.
Oczywiście też się z tą robótką woziłam. 
Z całego kłębka wełny zostało tyle, że jeszcze szybko machnęłam mały berecik do kompletu, tym samym wzorem.
Tak się blokuje berety - na pokrywce i słoju, ściągając otok nitką ;)

 A tu jakieś wygłupy u rodziców w tejże chuście ;)




 I w całym komplecie - niestety, nie ma dobrych zdjęć całości :(
 Pokazywałam ją też na jakichś wiosennych Szarotkach w 2017, kiedy pierwszy raz po wypadku samodzielnie wypuściłam się w podróż.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Z zaległości...

Chciałam Wam dziś pokazać sweter, który był pierwszą dużą rzeczą, jaką zrobiłam po złamaniu ręki. 

Miał być taki raczej na wiosnę/jesień, do codziennego noszenia, ewentualnie do pracy.
Czyli miał się prać dobrze i nie grzać za bardzo. Wybór padł na bawełnę, zwłaszcza, że jej w domu mi nie brakowało.
Kiedyś, chyba ze 4, może 5 lat temu kupiłam 13 motków włóczki Algarve w Biferno. Grubość 142 m w 50 g. Miało być tęczowo, ale po otwarciu pudełka z przesyłką przeżyłam lekkie rozczarowanie, bo kolory nie do końca odpowiadały temu, co widziałam na monitorze. Cisnęłam ją gdzieś w kąt i czekała na lepsze czasy. 
Aż wymyśliłam - jeśli połączę kolory z czarnym i zrobię ściegiem francuskim,  to po pierwsze będzie mi się fajnie robiło, bo to ścieg idealny do robótek na okrągło, a po drugie, te "nie_całkiem_takie_jak_chciałam" kolorki mają szansę zaistnieć na czarnym tle i zabłysnąć tęczą jak należy.
Miałam też sporo czarnej, równie archiwalnej Sonaty Aniluxu - bawełna 70% + wiskoza 30%, grubość 294 m/100 g. Taka w sam raz, nie za cienka nie za gruba. A co najważniejsze - o grubości bardzo zbliżonej do Algarve. No to połączyłam obie włóczki w nowym sweterku :) 
(tak, to wersja Pink Floyd dla robótkujących) 
Dziergałam go przez cały styczeń zeszłego roku, w trakcie turnusu rehabilitacyjnego - i czułam, jak te wszystkie masaże wodno-wirowe i ćwiczenia usprawniają mi łapkę i jak dobrze jest wziąć znów druty w rękę, po ponad 3 miesiącach przerwy!!!
Po wypadku - od września do grudnia - co prawda nic nie robiłam na drutach, ale pilnie śledziłam na FB, co tam w trawie piszczy, zwłaszcza w Dzianej Bandzie. Oglądałam różne cudeńka i zdecydowałam, że sweterek zrobię metodą "top down", czyli od góry na dół, z raglanowym rękawem. Bo takich było dużo na wzór ;)
Nie robiłam próbki... To herezja, ja wiem ;) Ale mierzyłam udzierg na bieżąco na sobie, czy jest ok ;) 
Oczywiście miałam asystenta i kontrolera jakości w jednym. Audyt był nieustannie ;)
Wymyśliłam, że będę dodawać po 1 oczku po obu stronach skosów, czyli po 8 oczek łącznie w co 2 okrążeniu. Dodawałam narzutem, żeby było luźno i ciut ażurowo. Zaczęłam od 112 oczek, na drutach 3.75 mm. Robiło się fajnie, bo zmiana co 2 okrążenia koloru włóczki powodowała, że nie była to nudna dłubanina morza identycznych oczek.
Okrążenia kolorowe robiłam na przemian - 2 takie same, po 1 z sąsiadujących kolorów, dzięki czemu ilość kolorowych paseczków zwiększyła się 2-krotnie.  Kiedy uzyskałam szerokość przodu i tyłu po 110 oczek i po 80 na każdy rękaw (razem 380 oczek :O), robótkę podzieliłam na tułów i rękawy. 
Tu jest podobny sweter, ale dla koleżanki, trochę większy niż mój - tak mniej więcej wygląda 500 oczek na drucie ;)

Od tego momentu jeszcze zrobiłam 8 barwnych pasków (czyli 4 nowe kolory), po czym zmieniłam druty na rozmiar 3. Rękawy robiłam samą czarną włóczką na 3 już do końca, a tułów - do talii, jakieś 10-12 cm. Potem, poniżej talii, ponownie robiłam na 3.75, dzięki czemu uzyskałam poszerzenie na biodra. Tył jest nieco dłuższy od przodu. Poza tym dolny brzeg jest nieco zaokrąglony - z użyciem rzędów skróconych. 
Tu widać te szczegóły - a także to, że nie dodawałam żadnych oczek na podkrój pach.
Rękawów nie zwężałam zbytnio, tylko gdzieś tak do wysokości łokcia, potem już robiłam na prosto. Długość rękawów to mniej więcej 7/8.
Ponieważ przesadziłam trochę z ilością oczek nabranych na początek, uzyskałam paskudny zwis z tyłu. Poprawiłam to przy pomocy szydełka - dekolt obrobiłam 2 okrążeniami półsłupków czarną, nieco elastyczną bawełną, chyba Nako.
Długo nie miałam okazji, żeby porządnie sfotografować sweterek, dopiero po roku doczekał się swojej fotosesji, w warunkach dość mroźnych - więc wybaczcie wygłupy i dziwne miny, ale to było pod koniec 2,5 godzinnego pozowania. 
Wszystkie udziergi zimowo-jesienne z całego roku postanowiłyśmy z Jolą obfotografować, korzystając z ładnej pogody i odrobiny słońca. Nic to, że jakieś -3 stopnie na termometrze i szron na trawie ;) 



 Rozgrzewka była niezbędna ;)

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Aniołki i gwiazdki

Dawno dawno temu, w odległej Galaktyce ktoś postanowił napisać posta na blogu...
Zaczynało się tak: "Od paru lat zaczynam tak w okolicach listopadowego Święta Niepodległości i dziergam aż do Bożego Narodzenia rozmaite aniołki i gwiazdki.
Zaczęło się od tego, że na nowym mieszkaniu w ostatniej chwili zdecydowałam się, że będzie choinka - i już nie było bombek, ani czasu na latanie po sklepach, więc szybko machnęłam choć kilka gwiazdek... 
A potem w następnym roku kolekcję powiększałam.
Potem różnym Krewnym_i_Znajomym sprezentowałam - każdy dostał inne."
No i post utknął na tym na jakieś 5 lat. Bo potem to właściwie nie robiłam więcej ozdóbek choinkowych, a prawie wszystko, co miałam, poszło gdzieś w ludzi, a mnie praktycznie nic nie zostało.
Jakieś 3 lata temu w czasie świąt moja Siostra wyraziła życzenie, że ona też by chciała mieć trochę gwiazdek i śnieżynek. Obiecałam, że zrobię. Zaczęłam u niej, na miejscu - to te 2, co widać powyżej. 


A potem robótka oczywiście trochę się przeciągnęła w czasie...

(A to mój ulubiony pomocnik i asystent osobisty, sprawdza jakość kordonków, szczególnie ten złoty mu się nadał, z tym że raczej na szczoteczkę do ząbków)


Na szczęście jakoś się sprężyłam... 
... i na Boże Narodzenie 2017 miałam komplecik nowych, specjalnie dla Siostry udziubanych kordonkowych gwiazdek, śnieżynek, a nawet 2 prototypowe choineczki mi się udały. 
Wszystkie są z głowy, choć poniekąd wzorowałam się na necie - ale i tak robiłam po swojemu. 
Tu ozdóbki prezentują się na mojej choince, bo w tym roku święta spędzałam w domu w Białymstoku, to i drapaka się odkurzyło ;)



















A tu widać, jak Antku się z choinki cieszy i jaka to atrakcja dla niego ;) Umówiliśmy się, że słomianki mu wolno zgryzać - ale bombki są zakazane! 
Prawie się trzyma tej umowy ;)