wtorek, 10 lutego 2015

No, skończyłam gada...

Znaczy sweter rozpinany dla Siostry. No. A co ja się przy nim nerwów najadłam... 
Bo ja to w sumie jestem kiepski producent odzieży miarowej, może dla siebie to jeszcze jako/tako, ponieważ na bieżąco sprawdzam, czy rozmiarem pasuje.
Ale jak przyszły nosiciel udziergu zdecydowanie różni się ode mnie gabarytowo (36/38 vs 44/46/48), na dodatek mieszka drobne 200 km ode mnie i nie mam jak sprawdzić tego rozmiarowo, to bywa ciężko...
Dlatego póki nie zobaczyłam sweterka na Szanownej Właścicielce, to byłam w nerwach, czy jednak nie przyjdzie mi pruć ;)
Włóczka na sweter to alpaka Filcolana Indiecita z MagicLoopa. Pierwszy raz robiłam z takiej wełenki i bardzo chętnie powtórzę doświadczenie. Pokochałam ją miłością pierwszą a wierną :D Cudne to, miziaste, w palcach się aż ślizga, jakby jedwab głaskać. Czysta przyjemność :D 
Początkowo to było tylko 5 motków, kupionych "bo tak", na spróbowanie, przy okazji spotkania wrześniowego w ML. Jednocześnie Sister zgłosiła zapotrzebowanie na coś rozpinanego. Ale chyba 25 dag takiej włóczki to trochę mało na sweter? Coś tam sobie w Excelu liczyłam, projektowałam, chciałam coś 
Potem, zaledwie kilka dni później, musiałam znów pojawić się w Warszawie, a że miałam chwilę czasu, zajrzałam do ML. Mimo że nie były to jeszcze godziny otwarcia, zastałam tam już Agnieszkę, która była tak miła, że mogłam uzupełnić swój projekt o kolejne kolory. Agnieszko, b. dziękuję raz jeszcze :) 
 Antkot też b. zadowolony z obcowania z Alpaką ;) Te moteczki są jego, jak widać. 
W międzyczasie już miałam ideę, jak to ma wyglądać. Sweter zasadniczo miał być w stylu kocyków-a-nie, jakie robi Dorota ze Swetrów Doroty (tu, tu, czy tutaj). U niej jest wersja i na 10, i na 11, i na 13 kolorów, łączonych po 2 nitki, dzięki czemu ma melanże i przenikające się kolory.  
Ja też mnóstwo lat temu robiłam takie melanżowe kombinacje, z nitkami przechodzącymi w następne paski, więc ten pomysł przypadł mi do gustu - a i Siostrze się spodobało. Miałam łącznie 10 kolorów Indiecity, prawie że tęcza. Użyłam też pozostałości Arwetty z Maluki. Ceglasty arwettowy został dodany do alpaki, bo to prawie taki sam kolor. Idealnie nadał się na plisę wokoło, która jest robiona razem ze swetrem. A wiśniowy też się okazał niczego sobie i idealnie wystarczył na jedną kombinację kolorystyczną - zrobiłam zresztą ciut inaczej w rękawach, ciut inaczej w kadłubku swetra. 
Poczytałam na blogu Doroty jej opisy a-nie-kocyków, pomyślałam, przeliczyłam, ogarnęłam to jakoś intelektualnie. 
No i dobra, chciałam to zrobić porządnie, dziergnęłam próbkę, policzyłam wszyściutko, tjaaa...
Po czym okazało się, że w pełnowymiarowym wyrobie nijak mi to nie pasuje, jest ogromniaste, o jakieś 20 cm szersze niż ja (!!!) w biodrach i za chwilę mi się włóczka skończy, a na pewno na rękawy już nic nie zostanie :( 
No i było prucie, zmiana końcepcji: inny wzór, mniej włóczkożerny i nie tak rozciągliwy, a potem zaczynanie od rękawów. Plisa i ściągacze swetra są robione podwójnym ryżem, a reszta takim kombinowanym wzorkiem z oczek prawych na tle lewych. Takie tam b. rozciągnięte trójkąty, czy jakoś tak. 
Jak już rękawy swetra były w dość zaawansowanej fazie, to dokupiłam na kolejnym spotkaniu następne 2 kolory. I to było dobre, bo mogło jednak zabraknąć, nawet na takie szczuplątko jak moja Siostra. 
I to ciągłe mierzenie, czy to już i kiedy się kończy... Trudno jest zrobić dobre selfie swojej własnej ręce ;)
 Nieustanne wsparcie ze strony Antoniego ;)
Właściwe to robiłam tego "gada" może nie tak długo, bo zaczęłam na dobre w październiku. W swoim archiwum zdjęciowym widzę, że już listopadzie miałam jakieś wstępne fotki z prawie gotowym swetrem, bo na 1.11 byłam w Warszawie, w drodze w autobusie dziergałam połączenie rękawów i korpusu, zabezpieczając oczka prowizorycznie nitką i wyznaczając środki rękawów i pleców ;)
Wtedy przy okazji Siostra obmierzyła, czy to w ogóle pasuje i brakowało właściwie już tylko kołnierza. I chyba nawet w pierwszej połowie listopada było to dorobione do końca.
Tu chyba nieźle widać, jaki to wzorek wymyśliłam.
Całość od strony pleców raz jeszcze. Pachy - niezszyte, i tak to czekało... kawałek listopada... grudzień... styczeń.... kawałek lutego... No, razem chyba pełne 3 miesiące, jak nie lepiej ;)
Mały patent na majtające się maleńkie motki na plisę, wrabianą jednocześnie - klamerki do włosów. Szczerze - są lepsze do włóczki niż do włosów ;)
Przyznaję, b. dłuuuugo mi zajęło jego wykończenie, powciąganie nitek, zszycie pod pachami (już wiem, jak można było tego uniknąć) i takie tam. No i oczywiście pranie, blokowanie, wyciąganie...  Te ostatnie czynności oczywiście na ostatnią chwilę, sweter wiozłam do W-wy wilgotny i dosychał w międzyczasie.
 Tymczasowo spięte broszką - nawet by pasowało kolorystycznie :)

Ponieważ, jak widać, "gad" wyszedł wąziutki i b. długi jakiś (isto wąż, powiadam wam), to jednak trzeba było dać zapięcie. A że nie robiłam w trakcie dziergania plisy żadnych dziurek, to teraz mogły być tylko jakieś haftki, keski albo zatrzaski. Zastrzaski mi się jakoś najbardziej spodobały. Duże, czarne, trochę ciężko się odpinają, ale podobno się wyrobią. Zapięcia przyszywałam już na wczorajszych Szarotkach, na których też pojawiła się Siostra. Zdjęcia - no wiem, że kiepskie... 
Ostatnie 2 zatrzaski przyszywałam w kawiarni nieopodal miejsca spotkań szarotkowych :D
A tu już przekazanie swetra - chyba się podoba ;)