wtorek, 9 sierpnia 2016

Kwiatowo filcowo

Ostatnie tygodnie upłynęły mi na innych niż dzierganie rozrywkach ;) Wybrałam się i do Łodzi na Zakka
 i do Wrocławia na koncert Davida Gilmoura (tak, telefon mi padł tuż przed koncertem), 
 i do Krakowa na Black Sabbath, 
 i do Suwałk na festiwal bluesowy ;)
A w jeden z ostatnich weekendów znienacka znalazłam się w Czeremsze, na festiwalu "Z wiejskiego podwórza":
Kolejna rzecz na liście tych, co zawsze chciałam, tylko się nie zebrałam jakoś... ;) 


'//.\\'//.\\'//.\\'//.\\'//.\\'//.\\'//.\\'//.\\'//.\\'//.\\'//.\\'//.\\'//.\\'

A jeszcze bardziej znienacka zostałam do następnego dnia i wzięłam udział w jednym z wielu organizowanych tam warsztatów - w nauce filcowania na mokro, prowadzonym przez Dorotę Sulżyk.
Dorota jest znaną artystką, ma pracownię Sunduk, prowadzi również bloga
Jej przepiękne szale jedwabno-wełniane nie raz już zwracały moją uwagę. Zachwyca i dobór kolorów, i ciekawe motywy, zwłaszcza te liściasto-kwiatowe, a połączenie tych dwóch naturalnych surowców w jej wykonaniu jest zawsze arcydziełem :)
Dlatego też, kiedy całkiem przypadkiem trafiła mi się okazja do wzięcia udziału w jej darmowych warsztatach i spróbowania czegoś zupełnie nowego, nie wahałam się ani chwili.
Tematem warsztatów miało być wykonanie filcowej broszki-kwiatu.
Filcowałyśmy z delikatnej czesanki merynosa, miłej i zupełnie niegryzącej. 
Zaczęłyśmy od starannego ułożenia na folii bąbelkowej pasm czesanki. W tym całym filcowaniu chodzi o to, żeby włókienka wełniane krzyżowały się między sobą i miały o co zahaczyć, tworząc zwartą warstwę.
Spodnia warstwa jest układana z cieniutkich pasemek czesanki okrężnie, wierzchnia - promieniście. 

Tak ułożony "kwiat" spryskuje się starannie wodą z rozpuszczonym mydłem i przykrywa drugą warstwą bąbelków, po czym masuje się po wierzchu mokrą dłonią, najpierw delikatnie, potem coraz dokładniej, a na koniec całość owija się na rolce, zawiązuje tasiemkami i starannie roluje, jak wałek do ciasta :)
Jeśli mamy do dyspozycji matę bambusową, to znacznie ułatwia rolowanie, bo ona się lżej ślizga niż goła folia bąbelkowa. Bez maty jest duży opór na stole, gorzej się turla.
Wystarczy tak z 50 razy przeturlać i można sprawdzać, czy się już sfilcowało. 
Potem znowu moczymy mydlinami, i znowu rolujemy. W tym czasie włókienka wełniane coraz mocniej się sczepiają ze sobą, a rozmiar kwiatka zdecydowanie zmniejsza.



Potem z oddzielnego kawałka czesanki tworzymy kielich i łodygę kwiatu. 
Część, która będzie łodygą, jest moczona i rolowana na szorstkiej siatce, aż powstanie "dred". Pilnujemy, żeby część, z której ma być kielich obejmujący nasz kwiatek pozostała na razie sucha.
A potem - najlepiej trzymając koniec łodygi w zębach ;) - rozcapierzamy suchą część na naszym wstępnie ufilcowanym kwiatku. 
Spryskujemy to obficie mydliną i znów przez folię bąbelkową - masaż, rolowanie, miętolenie.



A to już gotowe, wypłukane w gorącej, a potem zimnej wodzie kwiaty-filcaki, które powstały na warsztatach. Są śliczne :) 
 I mój kwiatuszek, prawie jak nasturcja :)

Coś mi się zdaje, że spodobało mi się to na tyle, że powtórzyłabym... ;) 

wtorek, 10 maja 2016

No to już jest kolejna notka:)

O szaliczku, który popełniłam w zeszłym roku. 
Skończyłam go jakoś w maju 2015 - ale najpierw nie było sytuacji, żeby obfocić w warunkach naturalnych, potem coś mi stanęło na przeszkodzie w publikacji zdjęć, ale skoro się rozpędziłam z blogowaniem, to i ten udzierg pokażę.
Szal był dziergany w dwie nitki. 
Jedna nitka to ciemnofioletowe, cieniutkie Merino Lace, wygrane kiedyś na jubileuszowym, dwusetnym Spotkaniu Sobótkowym Online.
Moteczki dotarły do mnie w takim stanie, piękne, fioletowe, miękkie i w sam raz na cudną, delikatną ażurową chustę z koralikami... Taka elegancka miała być, "na wyjście"...
Ale Antek chyba był innego zdania, dorwał się do nich pod moją nieobecność i trochę poużywał... Z tak zborsuczonych motków nie za bardzo dało się coś zrobić, bo poprzegryzał nitkę w wielu miejscach... Ghrrr... 

Dlatego plan zagospodarowania wygranej uległ istotnym modyfikacjom - nie zostało nic innego, jak połączyć ten zmasakrowany fiolecik z czymś innym.
Ta druga nitka to moher z jedwabiem, różne resztki z szydełkowego szala dla Sister. 
Zaczęłam w listopadzie 2014, dłubałam go długo, chyba ze 4 miesiące,  jak nie lepiej, nosząc się z nim wszędzie:
w autobusie w drodze na spotkania robótkowe:

na pedikiurze:

w czasie przerwy w pracy: 

Wzór zygzakowy to chevron, najprostszy z możliwych: w rzędach nieparzystych - 4 o.p., narzut, 1 o.p., narzut, 4 o.p., 3 o. razem na prawo - i tak do końca rzędu, na brzegach: początek rzędu - 3 oczka prawe a potem 2 o.p. razem, na końcu - 4. i 5. oczko od końca razem na prawo, 3 ostatnie oczka na prawo; w rzędach parzystych - wszystkie oczka prawe jak w ściegu francuskim (garter). 

Zużyłam niemal wszystko, co zostało z szala dla Siostry, zostało jedynie jakieś 30 cm ciemnoróżowego moheru i mały kłębuszek merino, nie starczyłoby tego nawet na kolejny rządek. Szal ma w swobodnym zwisie co najmniej 1,80 m.

Wyszedł mi fajnie, zaprawdę, powiadam Wam. 

Mięciutki, delikatny, miziasty, kolorowy i śliczny! 
Bardzo miły i delikatny w dotyku.

Naprawdę mi się podobał - aż było mi troszeczkę żal, że to obiecany, na prezent dla Królowej Margott, a nie mój... Tylko troszeczkę ;)


Ale może i dla siebie coś takiego kiedyś zrobię, zwłaszcza, że tanieją znowu moherki z jedwabiem u Dropsa :)

wtorek, 3 maja 2016

Ha! Wreszcie! Jestem ;)

Dzieńdobry wieczór się z Państwem :)

Baaardzo długo mnie tu nie było, bo zwyczajnie nie było komu robić zdjęć :(

Ale to nie znaczy, że nic nie miałam w tym czasie "na warstacie".
Wydziergałam na przykład latem szydełkowy sweter... Nie zajęło mi to nawet tak dużo czasu - zaczęłam w połowie czerwca, jednocześnie dziergając tamten różowo-tęczowy z moherku, z poprzedniej notki - a skończyłam w pierwszych dniach sierpnia. 
O, proszę, jeszcze miałam długie włosy...

Chałacik już był pokazywany na FB i jeszcze raz na FB, na Ravelry, jak również na żywo - na spotkaniu Szarotkowym i Dziewczyn z Gajowej.
Ale dopiero dziś znalazłyśmy z Jolą czas na zrobienie zdjęć naludziowych w pięknych okolicznościach przyrody i przy sprzyjającej pogodzie.
Zrobiłam go na wzór kardiganu-kocyka z tego fińskiego bloga. Na początku też miał być właśnie taki luźno-kocykowy. 
Oryginał bardzo mi się spodobał - bo to i cieniowana włóczka, i szydełko, i taki nie całkiem typowy wzór kwadratów w rodzaju "granny square".
Sweter na kształt tego fińskiego był w planach od dawna, tylko nie miałam pomysłu, z czego go zrobię, dopóki nie trafiłam na Magic Fine firmy YarnArt - wełnę pół na pół z akrylem, w singlu, cieniowaną bajecznie, prawie tęczowo (!!!).

Bardzo podobają mi się w tej włóczce przejścia od zieleni przez turkus, niebieski, aż do granatu i fioletu, a z fioletu w złoto. Tylko różu jest aż nadto jak na mój gust, ale jakoś przestałam się przed nim bronić - może dlatego, że to amarant, a nie słodkie pastele ;)

Przyjrzałam się dokładnie oryginałowi, ale nie robiłam jednak identycznie - chociaż moje kwadraciki są z grubsza podobne, w środku też mają kółko.

No i podobnie jest z tyłem - największy kwadrat na plecach, z większym kołem w środku. Aczkolwiek po upięciu szpilkami koło robi się kwadratowe ;)

Tamten sweterek był robiony na chudziaczka, ja mam zdecydowanie inną figurę. Dlatego też musiałam trochę inaczej zaprojektować rękawy, przody, wykończenie itp., ale ogólnie idea jest ta sama - kwadratura koła ;)
Małych kwadratów było coś ponad 30.
Na główki rękawów zrobiłam połówki-trójkąty.
Podobnie trzeba było zrobić trójkąciki, żeby dopasować podkrój szyi i dekoltu z przodów.
Zużyłam wszystkie 6 motków - razem 60 deka, zostało dosłownie kilkadziesiąt cm włóczki.

Z reszteczek zrobiłam jeszcze ażurową stójkę i wszystkie brzegi ozdobiłam oczkami ścisłymi.

Pomocnik spisywał się doskonale, kontrola jakości - pełna profesja. Śpi się miękko, znaczy dobry sweter będzie ;)
 

Włóczka jest śliczna, niestety jak to singiel - będzie się mechaciła namiętnie. Ale póki nie zrobiła tego, będę sweter nosić wiosną, latem i jesienią ;)
 

Sweter nie ma zapięcia, nie pasowały mi tu ani zatrzaski, ani guziki. Co najwyżej dałabym ozdobniejsze haftki - ale na razie nie znalazłam takich godnych uwagi. Ale ponieważ to i tak ażur, nie na trzaskające mrozy, to noszę go luźno, bez zapinania.


Tu jeszcze zbliżenia na wykończenie rękawów:  

I na detale kwadratów:  
Spacerkiem przez las...
 

I obowiązkowe wygłupy do obiektywu ;)

"Poza szafiarki" ;)

A może lepiej w okularach?
Taaaka szeroka jestem ;)