piątek, 31 sierpnia 2012

sie dzieje, sie robi, sie nie ma czasu

No, urlop się skończył, zwolnienie też. Wcale nie jestem jeszcze całkiem zdrowa... Ale od tygodnia biegam do roboty. Znaczy, z tym bieganiem to też lekka przesada, bo coś mi nóżka kuleje...
Za to w robocie tyle roboty, że padam na nos. I znowu mam mniej czasu na tfurczość. 
Ale jak się prawie na miesiąc zniknęło, to nie ma dziwne...
Zaległości trzeba odrobić, niestety. 
To ja po kolei:
1. byłam na Przystanku Woodstock!!!
- bo się ciągle wybierałam, jak ta sójka za morze, i wybierałam
- i jakoś nic nie było z tego
- no to się w końcu wybrałam naprawdę
- i teraz to chyba chcę już tam jeździć ciągle, bo tak cudnie było
- jak zwykle pchałam się pod scenę, bo inaczej to nie ma tego smaczku...
- moje typy nr jeden, absolutne numero uno i w ogóle, to koncert Sabatonu i In Extremo - tu chyba śpiewają Vollmonda... 
- oraz cała Pokojowa Wioska Kryszny.     
fajna mieszanka, nie? ;)
- poza tym wpadłam ze trzy razy w pogo, zdeptali mnie i już wiem, czemu glany...
- dałam sobie pysk wymalować w kwiatki u pań hinduskopodobnych...
- i byłam pod flagą na koncercie Sabatonu, a nawet udało mi się jej dotknąć - szczerze mówiąc to niesamowite przeżycie... i ten hymn na zakończenie... oj, ciarki były...    

2. A po powrocie z PW byłam przez parę dni w Turku, gdzie między innymi odwiedziłam koleżankę-blogerkę Persjankę w jej pracowni/pasmanterii :) 
Oto dzieło rąk moich i naszej wspólnej kumpelki, nieblogującej, prezentujące się pięknie na piersi Persjanki     
 Kwiatka robiłam ja :)
U Ani zaopatrzyłam się też w porządne druty na żyłce i w różnokolorową Sonatę bawełniano-wiskozową, z której będzie coś letniego na rok przyszły... Już nawet mi w głowie świta, jak to ma wyglądać, ale na razie trzeba pokończyć te wszystkie UFOki.
3. Następnie wybrałam się z kumpelkami i ich nieletnimi pacholętami na żagle. Pierwszy raz w życiu. Było superfajnie,  wiatr w żaglach poczułam co prawda tylko 2 razy, bo jakoś tak wyszło. Za to spanie na łódce to coś dla mnie, kołysanie czułam jeszcze przez parę dni po powrocie :D
Młodzież łowiła ryby - tu wczorajszy okoń w mej dłoni.
Ja zaś, jako uparta dziergaczka popełniłam podobno straszliwe nadużycie i dłubałam na szydełku w rozmaitych okolicznościach, w tym w kanciapie bosmana i w hangarze...
oraz na łódce, bo jeszcześmy nie ruszyły nigdzie...
No i niestety, jakoś mnie w międzyczasie złapało zapalenie oskrzeli, zatok i bógwico jeszcze... I przed czasem "zwinęłam żagle" i wróciłam z gorączką do domu. 
A to tęczowe na zdjątkach powyżej to jest coś, co roboczo nazwałam "żuczek-gnojarek" ;) Bo tęczowe jak wyż/wym żuczki. I na razie sterczy sztywno na grzbiecie mym, a na kuprze to wręcz się unosi - całkiem jak pancerzyk żuczka...
To jest taki niby-sweter: z koła, na szydełku, robiony z wszelkich akryli w ramach akcji "wyrabiamy wieloletnie zapasy". W tej chwili jestem na etapie dziergania przodów, ale nie wiem, jak to wyjdzie.
Ciągle mam chyba za dużo słupków dodanych w okrążeniach i ustawicznie pruję i przerabiam, żeby uniknąć efektu falowania widocznego na zdjęciach powyżej.
Mam nadzieję skończyć to jednak w najbliższym czasie.
4. Zaczęłam też dziergać sweterek z mojej prezentowo-urodzinowej jedwabnej nitki we wszystkich kolorach tęczy i z czarnej Sonaty. Model  Ruby-tuesday projektu Effci. Ale naprawdę tylko zaczęłam... I prułam już 2 razy, bo albo coś mi nie pasowało, albo druty nie takie, albo jakieś pomyłki. Ale ja to jeszcze skończę!
Na razie mam tylko pogląd jak wygląda próbka - zdecydowanie należy wziąć druty nr 3, na czwórkach oraz 3,5 jest za luźno. I trzeba robić tylko pojedyncze rzędy kolorowego na tle czerni, bo ta kolorowe włóczka właśnie tak najlepiej się prezentuje.
Oczywiście wrabianie kolorowych paseczków powoduje konieczność dodatkowego policzenia, gdzie, co i jak...
No nic, będę z tym walczyć w nadchodzące długie, jesienne i zimowe wieczory.
Bo podobno zima będzie mroźna - zwierzaki się porobiły mięciutkie i utyte. Moje koty proszą o jedzenie zdecydowanie częściej. Psy koleżanki jedzą "nie w swoje duchy", jak mawia jej mama. A bociek rezydujący ze złamanym palcem, u mojej innej koleżanki, żre 3 razy dziennie i psu z miski wyjada... Oj ciężka zima idzie...